poniedziałek, 18 maja 2015

Nieobecność (chyba) usprawiedliwiona

Czy ja naprawdę ostatni raz napisałam coś na blogu 2. sierpnia 2014 roku?
Może ktoś wie gdzie podział się ten czas?
Jak dla mnie zleciał szybciej niż błyskawicznie.
A cały ten bałagan można podsumować jednym słowem: MATURA. Czasu było ciągle mało, rękodzieło gdzieś w tym wszystkim spadło na ostatnie miejsce. Szczęśliwie dziś pokonałam ostatniego potworka w postaci ustnego polskiego i ZACZĘŁAM WAKACJE :)
Z tej właśnie okazji, pokazuję kartkę która powędrowała do Pani A. w podziękowaniu za przygotowanie do rzeczonej matury. A z jakiego przedmiotu, to już chyba można się domyślić... :)






sobota, 2 sierpnia 2014

Magazyn Mollie potrafi lipiec/sierpień 2014

Witajcie. Ostatnio przeglądając internet w poszukiwaniu inspiracji, natknęłam się na mniej więcej takie zdjęcie:

magazyn "Mollie potrafi". Długo nie wytrzymałam i poleciałam do Empika. Już po przelotnym przejrzeniu w autobusie byłam zadowolona. Gazeta jest przepięknie wydana. Jakoś tak utarło się, że kiedy myślę o jakimś rękodzielniczym piśmie, mam przed oczami gazetkę w "babcinym stylu". Wydrukowana na szarym papierze, modelki na zdjęciach poubierane w ciuchy z zeszłej epoki, po prostu brzydko wykonana! A przecież rękodzieło nie jest takie. Przeciwnie, ono upiększa dzisiejszą rzeczywistość. Szczęśliwie "Mollie potrafi" przełamuje ten stereotyp. Ładne zdjęcia i grafiki aż krzyczą "WEŹ SIĘ DO ROBOTY!!!" ;)



Co jeszcze spodobało mi się w gazecie? To, że jest bardzo treściwa. Nie lubię kiedy wydam kasę, a później okazuje się, że połowa gazety to reklamy, a reszta to teksty o niczym. Tutaj oczywiście też są reklamy, ale jest ich zaledwie kilka (bodajże 6 + 2 na okładkach), na 122 strony. Magazyn jest wypełniony masą instrukcji krok po kroku. Tutaj każdy znajdzie coś dla siebie: trochę biżuterii, szydełka/drutów, szycia, filcowania i innych technik.

W "Mollie" znajdziemy też krótkie teksty np. relacje, inspiracje. Dodatkowo w gazecie umieszczono przepisy kulinarne. Gazeta ukazuje się raz na dwa miesiące, kosztuje 12 zł. Po zakupnie uważam, że to dobrze wydane pieniądze, a magazyn polecam.

piątek, 25 lipca 2014

PODRÓŻE Z RĘKODZIEŁEM W TLE: Muzeum Papiernictwa

Wyzwanie wyzwaniem, pytanie co po nim zostanie, prawda? :) Korzystając z tego, że jestem na wakacjach i mam akurat wolną chwilę (bo wiadomo, podczas wyjazdu cenna jest każda minuta) chciałabym zabrać Was w miejsce, w którym byłam wczoraj. Nie chcę zapeszać, ani nic obiecywać, ale może będzie to początek takiej mini serii na blogu. Chodzi o to, żeby rozejrzeć się i zobaczyć jak wiele jest do koła nas ciekawych miejsc związanych z rękodziełem właśnie.
Wczorajsza wizyta w Muzeum Papiernictwa w Dusznikach-Zdroju (woj. dolnośląskie) na długo zostanie mi w pamięci. Nazwa może jakoś szczególnie oryginalna nie jest, ale uwierzcie mi, to takie miejsce z duszą!
Koszt biletu normalnego to 11zł, a ulgowego 8zł.Oprócz standardowego zwiedzania muzeum jest możliwość wzięcia udziału w warsztatach samodzielnego wytwarzania kartek papieru. Cena warsztatów to koszt ok. 10 zł, więc tym bardziej polecam. Używanie tych wszystkich narzędzi (oczywiście pod okiem instruktora) i stworzenie papieru z bezkształtnej papki to fajna sprawa :). Zaznaczę też, że instruktor naprawdę ciekawie i w przystępny sposób opowiada o całym procesie. Zrobiony własnoręcznie papier oczywiście wykorzystam w swoich scrapowych pracach.

Eksponaty też są ciekawe. Zobaczyłam wiele pięknych prac, wykonanych bodajże przez współczesnych mieszkańców miasta.


Wszelkiego rodzaju maszyny służące do produkcji papieru, dawne banknoty, znaki wodne, no i współczesne papierowe przedmioty też tam znajdziemy.





Dlatego jeśli wybierasz się w te okolice, a może tam mieszkasz, a nie odkryłaś tego miejsca, gorąco Cię do tego zachęcam :) TUTAJ link do strony muzeum. Pozdrawiam.

piątek, 18 lipca 2014

WYZWANIE dzień 5: Mój typowy dzień

Dzisiaj ostatni dzień wyzwania. Rzeczywiście szybko minęło. Na początku byłam pełna obaw, czy sprostam temu zadaniu. Bo skoro ostatni post przed wyzwaniem pojawił się pół roku temu, to czy dam radę pisać pięć dni pod rząd??? A jednak siedzę teraz i piszę piątego, ostatniego posta. UDAŁO SIĘ! Dziękuję wszystkim, którzy zaglądali do mnie przez ten czas, bez Was nie udało by się. DZIĘKUJĘ!

Ostatni temat brzmi: Mój typowy dzień (tak jak wspominałam, zwykle nie mam konkretnego planu dnia, jednak są pewne pory dnia, podczas których wykonuję typowe dla siebie czynności)
Z przymrużeniem oka o planowaniu ;)
Rano: Wszystko zależy od szkoły, zazwyczaj albo o 6:30 albo o 8:00. Potem podróż autobusami do szkoły. No a teraz, w wakacje to... śpię aż się obudzę i dobrze mi z tym :)
Przedpołudnie: Podczas roku szkolnego w tych godzinach, wiadomo gdzie jestem. W weekendy czy wakacje przedpołudnie to czas wolny: czasem długie lenienie się w łóżku, nadrabianie zaległości blogowych/telewizyjnych czy przyjemny czas spędzony z siostrą i psem w ogródku.
Popołudnie: Od września do czerwca w godziny popołudniowe to czas powrotu do domu, chwili odpoczynku na obiad i zabrania się naukę. Tu znów wszystko zależy od szkoły: czasem schodzi się do późnego wieczora, czasem krócej. W weekendy ten czas też często poświęcam na naukę. Wakacyjne popołudnia to czas na spacery z siostrą i psem-Kazikiem czy wypad na dobre lody, mrożone jogurty lub małe zakupy na poprawę humoru :D
Wieczór: Bez względu na okres roku, czas dla mnie. Wtedy zakładam buty, zegarek i biegnę. Zdecydowanie wieczór to moja ulubiona pora na bieganie. Latem odetchnięcie po upalnym dniu, przebieżka  w jesiennej szarudze, zimą w pełnej ciemności. Czasem coś poćwiczę, czasem coś podziergam lub wpadnę w sidła internetu :P Potem późna kąpiel i odpoczynek.

czwartek, 17 lipca 2014

WYZWANIE dzień 4: ulubiona książka, do której lubię powracać

Dzisiaj znowu trochę odejdę od rękodzieła. Będzie o książce. Miało być o ulubionej. Czy ta, którą opiszę jest ulubioną? Nie wiem. Z pewnością jednak dużo zmieniła w moim spojrzeniu na... bieganie. Ale poczekaj! Nawet jeśli nie biegasz, zachęcam Cię do przeczytania tego posta. Szczególnie zapraszam dziewczyny, które pod ostatnim postem pisały o bieganiu ;) . Nie będę tu prawiła o środkach treningowych, diecie biegacza czy innych mądrościach. Będzie o "ludzkiej stronie biegania" i o tym co ona mi dała.
Autorką "I jak tu nie biegać" jest Beata Sadowska. Po przeczytaniu tej książki mam o niej jak najlepsze zdanie. Pani Beata zabrała mnie dzięki tej książce w biegową podróż. Oczami wyobraźni widziałam te malownicze trasy, którymi biegała. Mimo, że nie przebiegłam maratonu (bieg na dystansie 42km), to dzięki barwnym opisom zawartym w książce, poczułam się jakbym już była zaprawiona w bojach ;)
Autorka pokazała mi tę radosną, mega przyjemną stronę biegania. To, że można biec z uśmiechem na ustach wiedziałam już wcześniej, ale to co dzieje się w tej książce to marzenie. To takie "czyste" bieganie bez zegarka, smartfona czy innych szmerów-bajerów. Przepis jest prosty: zakładasz buty i biegniesz przed siebie. Czasem taki detoks jest konieczny.
Otworzyła mi oczy na to, że rekordy nie zawsze są ważne (dobra, one też dają radochę, ale nie za wszelką cenę :D). Że trzeba przede wszystkim czerpać radość z tego co robisz. Nie tylko w bieganiu. Czasem zatrzymać się pomyśleć, wrócić do działania i biec przed siebie...
Spróbujcie, przeczytajcie, zachęcam. Ja już w trakcie czytania przebierałam nogami. A nóż pomoże zrobić ten najtrudniejszy pierwszy krok, w taki sposób aby wytrwać i zakochać się w bieganiu?
Źródło

środa, 16 lipca 2014

WYZWANIE dzień 3: 10 rzeczy, które lubię i 10, których nie znoszę

Dziś słówko o mnie. W zasadzie to dwadzieścia słówek. Oto dziesięć rzeczy, które LUBIĘ:
  1. Rękodzieło. Dość oczywista oczywistość. Nie przepuszczę żadnego kiermaszu czy stoiska z rękodziełem w okolicy. Czasem nawet jeśli coś nie do końca wpisuje się w kanon piękna, ale wiem że jest wykonane ręcznie, po prosty chcę to mieć. 
  2. Bieganie. Moja druga pasja. Wycisza, zabija stres dnia codziennego i daje poczucie spełnienia. I ci wspaniali ludzie, których poznałam dzięki bieganiu.

  3. Beagle. O tym, że uwielbiam tę rasę i mam jej przedstawiciela w domu już chyba pisałam. Nie wiem co, ale mają w sobie coś, co mnie urzeka.
  4. Rude koty. Sprawa wygląda podobnie jak z beaglami. Uwielbiam je, ale nie wiem czemu. Z tą jedną małą różnicą, że jest to miłość "platoniczna" - nie mam w domu rudzielca.
  5. Lody. Tu mamy do czynienia z miłością bezgraniczną. Szczególnie latem pożeram ich hurtowe ilości. Ostatnio moje serce skradły Lidlowskie o smaku masła orzechowego. Ale to była uczta!
  6.  Weekendy. Jak większość ludzkości ;). A już najlepiej, to chyba sobota po południu. Wszechobecny luz i brak słowa "muszę".
  7.  Pancakes (najlepiej z nutellą). Zjadłam takie rok temu na wakacjach i przepadłam.
  8. Maliny. Wygrywają absolutnie ze WSZYSTKIMI sezonowymi owocami. Polecam spróbować w wersji na gorąco, na przykład jako polewa do lodów.
  9. Gofry z Gofiarni. Jak ktoś mieszka/ akurat się wybiera do Warszawy, to o prostu trzeba tam zajrzeć. Ciasto ma niepowtarzalny smak, a moim mistrzem jest wytrawny gofr z rukolą, majonezem, bekonem i pomidorem (też nie wierzyłam, że to może być zjadliwe).
  10.  Mrożone jogurty. Czasem występują w roli zamiennika lodów.
Oraz dziesięć, których NIE ZNOSZĘ:
  1. Owsianka. Próbowałąm, bo to doskonały sposób na szybkie i zdrowe śniadanie. Ale mi nie przechodzi przez gardło.
  2. Poranne wstawanie. Coś gorszego nawet od owsianki. Zdecydowanie nie jestem typem rannego ptaszka.
  3. Historia. Chodzi o naukę czy też szkolny przedmiot. Jestem pełna podziwu dla historyków, ale to nie moja bajka.
  4. Pływanie. Nie lubię od małego, choć ostatnio robię podejścia, żeby ocieplić stosunki ;)
  5. Golfy. Nie noszę i chyba nosić nie będę. Nie umiem w nich chodzić i nie podobają mi się.
  6.  Ryby. Chyba jakaś trauma z dzieciństwa ;). A może powinnam spróbować, smaki się zmieniają?
  7.  Cynamon. Odrzuca mnie sam zapach. Akceptuję tylko gdy jest w potrawie niewyczuwalny.
    Źródło
  8.  Skrajne temperatury. Czyli ani ekstremalne upały, ani mrozy.
  9.  Chodzić w kapciach. Jak dla mnie kapcie są zbędne, zupełnie niepotrzebne. Po domu zawsze chodzę boso.
  10.  Swojego braku organizacji. Mało rzeczy planuję i przez to często marnuję czas.
Taka jestem. Przyznaję, to zadanie sprawiło mi sporo kłopotów. Spędziłam nad nim dużo czasu. Ale warto było.

wtorek, 15 lipca 2014

WYZWANIE dzień 2: Dlaczego bloguję?

Drugi dzień wyzwania. Zanim o zadaniu na dziś, chciałam podziękować za wczorajsze komentarze. Miło się zrobiło. Sama także trafiłam na wiele ciekawych blogów dzięki wyzwaniu.
DLACZEGO BLOGUJĘ? Takie pytanie mam sobie zadać... Powodów jest co najmniej kilka:
  • Przede wszystkim blog jest dla mnie takim trochę motywatorem do działania. No bo, żeby coś pokazać, trzeba to zrobić, potem jeszcze post napisać, zająć się zdjęciami itd. Motywator może nie w 100% skuteczny, no ale...
  • Okazja do pogłębienia swojej wiedzy, poszerzenia swoich horyzontów. O tym już trochę pisałam wczoraj w kontekście wizażu. W końcu zawsze znajdzie się ktoś bardziej doświadczony w temacie, ktoś kto doradzi. Ja na co dzień, w "realu" nie mam kontaktu z wieloma osobami zajmującymi się rękodziełem, dlatego internet  to moje jedyne źródło.
  •  Jest jeszcze taka kwestia hmmm... "społeczna". Bo przecież pisząc bloga siłą rzeczy trafiamy na strony o podobnej tematyce. Poznajemy ich autorów/ki, zawiązujemy kontakty, nawet jeśli są one tylko wirtualne. Owocem tych znajomości, w naszym przypadku,są wymianki (kto tego zasmakował, wie o czym mowa!), spotkania, warsztaty.
Zdjęcia z jednego ze spotkań, w których wzięłam udział
Źródło zdjęć

Dlatego właśnie bloguję. Pozdrawiam!